Zupełnie zaskakujesz
cudowna Pani Kolorów i poziomych słonecznych promieni
tym, że w wieku ponadjużtrzydziestulat można w końcu spotkać
prawdziwą Miłość i zbierać maliny i grzyby i cieszyć się słońcem.
Feerią bar, Świateł, emocji i dotknięć samego dna serca.
Śladami saren i muśnięć dłoni zapasem i tych lęków cichych, odbierających oddech.
Zaraz zima, a może to nie zadziała i nie dojdziemy dalej?
Idziemy.
Codziennie znajdując skarby, których istnienie już dawno przekreśliliśmy.
Ogniskowe kawy i orzechy leszczyny, obiady z lasu, kieszenie pełne kamyczków, żołędzi
i kawałków porostów, gdzie ręka rękę spotyka, by napełnić dotykiem stęsknione palce.
Człowiek ze swym ciałem, oczami, pragnieniem bliskości,
lękiem, duszą i nadzieją, człowiek cały, zakochany jest w tej jesieni, w Człowieku drugim. W Nim.
I jakby więcej tych kolorów, silniejszy zapach mokrych liści.
A to wszystko. Co do joty i każdej mgły cząsteczki.
To wszystko jest za nic.
I choć całkiem już jestem duża w latach i w ilościach potknięć,
Przerosło mnie to. Ta jesień. Ta Miłość.
Ta z Ziemi. I z
Niebios.