Świat potrzebował, by popatrzeć na niego z perspektywy brązowiejących drzew. Człowiek potrzebował odetchnąć powietrzem prosto ze źródła. Splotło się to razem w lawinę myśli zahaczających wzrokiem o mokre od rosy pajęcze świątynie.
Zanim nastanie cisza wydarzyć się musi festiwal spotkania ze sobą.
Las nie spał od świtu. Drzewa parowały nadzieją płynącą ze spotkania z porannym Słońcem. Zrywając z krzaka ostatnie, nabrzmiałe już wilgocią jeżyny, usłyszałam pytanie Małej Czarownicy. Pytasz Kochana w mojej głowie, ja odpowiadam dziś pewniej: Tak, zakochałabym się. W tym spojrzeniu gorejącym oczekiwaniem spełnienia i tym pragnieniu bliskości, która jest ciągłą operacją na otwartym sercu; w tym ostrym jak brzytwa przeżywaniu świata; w brwiach pofarbowanych z lekką nonszalancją w stosunku do geometrii twarzy, w bliźnie na palcu wskazującym prawej ręki. Tak, Najdroższa, nawet w tym gniewie moim, bo przecież nie tak miało być.
Wzdycham cicho pytając Niebo o sens. Matka Boska z niebieskiej kapliczki przyjęła do siebie złowrogie szerszenie. Matka Boska Królowa Polski. Zimne powietrze smakuje szczęściem i tęsknotą. Wdech, wydech – do samego środka.
Cisza wywalczy zaraz dla siebie przestrzeń myśli. Jedynie szalone sarny w galopie odważą się ją przerwać. W hierarchii lasu sarna jest wyżej niż człowiek.
….
odważnie.